Para kochanków spędza wieczór w swoim apartamencie na Manhattanie. On jest odnoszącym sukcesy aktorem, ona malarką. Są to ich ostatnie wspólne chwile, dlatego, że następnego dnia, dokładnie o 4:44 nastąpi koniec świata, któremu nie sposób zapobiec. Niektórzy nadal wierzą w cud i mają nadzieje uchronić się przed zagładą. Inni, tak jak para głównych bohaterów, pogodzili się ze swoim losem, świat się kończy.
Oglądając w tym filmie Willema Dafoe wciąż przez głowę przechodziła mi myśl, że Lars von Trier zrobiłby z tego naprawdę dobry film. Ogólnie 4:44 jest bardzo porównywalny z "Melancholią" (7/10), która wyszła na kilka miesięcy przed tym pierwszym i chyba to też trochę przeważyło na mojej ocenie. Dziwne...